piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 1-Zmierzch jutra

12. Egzamin: Finał

Konohamaru Sarutobi vs. Black Heart

Z każdym następnym krokiem skierowanym ku arenie niepokoił mnie głos z niej dochodzący. Szczerze mówiąc, zakładałem dwa scenariusze. Pierwszy z nich to ogromny, wręcz ogłuszający hałas dobiegający z miejsca do którego właśnie zmierzałem. Mógłby on być spowodowany niezadowoleniem z powodu przerwania przez Hokage egzaminów, co jednocześnie oznaczało odwołanie walki finałowej. A to przez Saia. Drugi natomiast zakładał absolutną ciszę i skupienie w oczekiwaniu na werdykt Hokage, który prawdopodobnie miał dopiero zapaść. Jednak żadne z moich przewidywań nie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości. W istocie, ze środka stadionu dobiegał dźwięk, jednak nie był on tak głośny jak zakładałem w pierwszym z moich dwóch scenariuszy. Jeśli mógłbym go określić jakimś adekwatnym do sytuacji słowem to nazwałbym te szmery... oczekiwaniem. Tak, najprawdopodobniej ludzie zgromadzeni na widowni rozmawiali miedzy sobą w zniecierpliwieniu, a jako że na arenie znajdowało się mnóstwo osób, hałas ten był bardzo wyraźny. Pytanie jakie sobie zadawałem brzmiało; co to oznacza? Gdy czegoś nie wiesz, nawet jeżeli jesteś Shinobi, nawet jeśli jesteś cholernie dobrym Shinobi jest prosty sposób w jaki można rozwiać wszelkie wątpliwości. Zapytać kogoś. Dlatego właśnie tuż przed drzwiami za którymi rozpościerała się arena gdzie my wszyscy walczyliśmy by zdobyć uznanie w oczach osób silniejszych i bardziej doświadczonych od nas skręciłem w lewo, po czym wszedłem po schodach, chcąc zapytać o co właściwie chodzi kogoś z przyszywanej mi drużyny 7.
-Dobra, jestem już na odpowiednim piętrze, Sakura powinna być w okolicy- przystanąłem na chwilę kucając, po czym przyłożyłem rękę do podłoża by wyczuć jej chakrę, dokładnie tak jak nauczył mnie ten przeklęty Yami- niby prawa ręka Shawna, a miał tak bardzo przepraszający wyraz twarzy gdy pełen żądzy zemsty z uśmiechem na ustach szedłem w jego stronę w oczywistym celu. Nawet teraz kąciki moich ust unoszą się w górę gdy przypominam sobie tę scenę.-Nie ma sensu dłużej tego rozpamiętywać, pora pogadać z Sakurą. Z łatwością ją wyczułem i teraz szedłem wprost do niej, nie przejmując się zbytnio komentarzami otaczających mnie ludzi. Czy mi się wydawało, czy narzekali, że nie ma mnie jeszcze na arenie?
-Hej Sakura! O co chodzi? Czy nie powinien być już rozgrywany następny pojedynek? -coś dziwnie teraz wyglądała, jakby czymś bardzo zdenerwowana, wyprowadzona z równowagi...
-Gdzie. Ty. Do. Cholery. Byłeś?!
-Ale o co chodzi? Musiałem pójść się odświeżyć i wysikać, a teraz mów o co chodzi bo nie chce mi się czekać zbyt długo na odpowiedź- jeśli by się zastanowić, nie żartowałem już od baaardzo długiego czasu, a tego dnia przyda mi się trochę rozluźnienia, przecież nie mogę być przez cały ten czas spięty. Tylko tej kobiecie mój żart chyba się nie spodobał, gdyż przyjęła pozycje do ataku. Słyszałem o jej temperamencie i o tym jaka jest jej reakcja gdy ktoś ją zdenerwuje i szczerze mówiąc miałem jej dość, gdyż już kilkukrotnie zdążyła wyprowadzić mnie z równowagi swoim obcesowym napadem agresji. Po ostatnim takim wybuchu obiecałem sobie, że jeśli zdarzy się coś podobnego raz jeszcze, przestanę być obojętny. Wiedziała o tym, ale najwyraźniej nie nauczyła się kontrolować swoich emocji, jej pech.
-JA CI DAM SIKU!!- po czym jak gdyby nigdy nic zrobiła krok do przodu, jednocześnie wykonując zamach swoją drobną, w porównaniu do przeciwników z którymi miałem nieukrywaną przyjemność walczyć, rączką z której chakra wręcz się wylewała zwracając tym samym uwagę wszystkich dookoła. Moja reakcja była natychmiastowa, musiała zresztą taka być gdyż taki cios mógłby poważnie mnie zranić...
Natychmiast zszedłem z linii ataku wykonując skręt barkiem, jednak pozostając ciągle w tym samym miejscu. Ręka Sakury, tak wypełniona chakrą przeleciała jakiś centymetr od mojej twarzy, a ja poczułem silne uderzenie sprężonym powietrzem, które prawie mną zachwiało. Prawie, ale i tak przesadziła. Nikt nie będzie już nigdy zachowywał się w ten sposób w stosunku do mnie. W ułamek sekundy po tym jak jej ręka minęła moją głowę stałem już za nią z kunaiem przy szyi w jednej dłoni, oraz jej wykręconą ręką w drugiej. Była tak uparta, że próbowała jeszcze walczyć, wyrwać się, protestować i krzyczeć mimo, że to ona zaatakowała mnie, nienawidzę takich charakterów, pełnych hipokryzji i nie potrafiących zachować zimnej krwi. By ją uspokoić kopnąłem w jej tylne zgięcie kolana po czym zbliżyłem się do ucha już klęczącej Sakury szepcząc: Swoją postawą, zachowaniem, charakterem, całą sobą gonisz śmierć, która jak na złość ci ucieka. Jednak przy następnej próbie to ona załapie ciebie. Pamiętaj o tym.
Nie bawiąc się w przywrócenie jej do pionu, zarówno z kolan jak i psychicznie bo wyglądała na nieco przerażoną nie dostrzegając jakichkolwiek uczuć w moim głosie, jakby ich tam nie było teleportowałem się na środek areny. Miałem już w dupie te spojrzenia pełne niedowierzania, szoku, zdziwienia moimi umiejętnościami i tak dalej. To jest finał, pora zasłużyć na pożądaną przeze mnie rangę. Spojrzałem na sędziego, który czekając już zbyt długo na mnie po chwili zaczął pojedynek, zwróciłem się jeszcze do mojego przeciwnika: Niezależnie od wyniku tej walki, od jej skutków chciałbym się z tobą spotkać gdy wszystko już się skończy, po czym ruszyłem w jego stronę z chęcią walki wręcz. On jednak stał spokojnie, nie poruszył się nawet o centymetr mimo iż byłem coraz bliżej. Będąc kilka metrów od niego, układając już całe ciało w pozycji do ataku rękoma poczułem ból tuż przy lewej kostce oraz silny podmuch powietrza. Natychmiast się zatrzymałem by sprawdzić co tak właściwie się stało, jednak oprócz strużki krwi cieknącej ze stopy oraz tumanów piasku wzbitego w powietrze nie zobaczyłem nic więcej. Oczywiście, mogłem zacząć snuć wnioski i domysły, jednak nie miałem żadnych poszlak, które w czymś by mi pomogły. No, może oprócz tej, że to jest jego sprawka...
Ileż to razy płaciłem wysoką cenę za swoją nieuwagę czy brak rozwagi, ale nadal niczego się nie nauczyłem? Zlekceważony przeciwnik to przeciwnik z przewagą. Dużą przewagą. W ułamku sekundy gdy oceniałem stan mojej nogi młody Sarutobi przystąpił do ataku. Na moje szczęście w ostatniej chwili dostrzegłem kątem oka kunai lecący w moją stronę i zdążyłem zrobić unik, jednak nie byłem w stanie uniknąć cholernie silnego kopnięcia w lewe kolano. Tuż po tym mój przeciwnik próbował jeszcze walczyć wręcz, jednak widząc że z łatwością blokuje wszystkie jego ataki błyskawicznie się wycofał.
Cholera! Jeszcze jeden taki atak na tą samą nogę i poważnie mnie osłabi... Może nie ma umiejętności na najwyższym poziomie, jednak przyłożył się do taktycznego zaplanowania walki. Na chwilę obecną muszę rozgryźć jak zdołał mnie zaatakować Fuutonem, a zrobię to tylko i wyłącznie atakując. Z niewielką dozą samozaparcia ukryłem grymas bólu i na powrót przyodziałem pokerową twarz. Patrząc w oczy Konohamaru nie dało się nie dostrzec pewności siebie, planu na tę walkę i tego idiotycznego uśmieszku, który miał oznaczać przewagę. Wtedy to do mnie dotarło i cholera, musiałem przyznać, że już od dawna nikt tak mnie nie zaskoczył...
-Katon- Tajū Gouenka no Jutsu!

___________________________________________________________________________


-Muszę poprosić was o pomoc-zdecydowanym, pełnym pewności i słuszności co do planów jakie miałem zamiar zrealizować zwróciłem się do dwójki moich przyjaciół z drużyny. -Wreszcie dostałem to, na co my wszyscy czekaliśmy-jakby w zwolnionym tempie dobyłem z torby podłużne zawiniątko o trójkątnym kształcie. Powoli zdejmując osłaniający go, jakby przed ciekawskimi oczami wrogich ninja materiał.
-Jednak zła wiadomość jest taka, że na dzień dzisiejszy mam do dyspozycji tylko jedną sztukę wiec musimy być perfekcyjnie zgrani. Zapewne ciśnie wam się na usta pytanie, o czym ja w ogóle mówię. Otóż wiem, że mój przeciwnik jest o wiele, wiele silniejszy niż wygląda, wyczułem coś dziwnego w jego walce z Samurajem. Mimo, że nie wiem co to było dokładnie, jestem przekonany iż to co tam się stało było przerażająco silnym jutsu. Najbardziej jednak martwi mnie to, że nikt nic o nim nie wie, tylko tyle co sam powie o sobie, kontroluje wszelkie informacje na swój temat, a to sprawia iż muszę mieć plan na walkę który.... powiedzmy że nie jest do końca uczciwy.
-Ale to...- Moegi znów zaczęła prawić kazania dotyczące moich zamiarów. Powoli zaczynam mieć już tego dosyć...
-Tak, to nie jest w 100% zgodne z zasadami regulaminu, jednak już go nagiąłem przygotowując arenę do mojej walki z nim gdy jeszcze mierzyłem się z Moirą. To już się dzieje, pomożecie mi?
-Zawsze razem, czy nie tak mówiłeś?-powiedzieli równocześnie Moegi i Udon cytując słowa, które zawsze powtarzam nam gdy czeka nas coś ciężkiego do zrobienia. Pora wprowadzić ich w niuanse mojego planu i wracać na arenę. To wszystko i tak trwa już zdecydowanie zbyt długo...


___________________________________________________________________________


 Pole walki zmieniło się w piekło. Temperatura była ogromna, jedyne co otaczało naszą dwójkę to płomienie, wszechobecny ogień o dewastującej sile niszczył wszystko co spotkał na swojej drodze.. Po wypuszczeniu około setki mniejszych kul ognia i skierowaniu ich w stronę podłoża, zaczęło się istne pandemonium. Drzewa znajdujące się na uboczu pola walki, które miały dawać schronienie zmęczonym zbyt dużym tempem walki Shinobi schronienie zmieniły się w czarną stertę kurzu. Sposób w jaki zaatakował mnie Fuutonem był niezwykły, nie wykonał żadnych pieczęci, żadnego ruchu, nie mógł też trenować w Świątyni Wiatru ponieważ jest na to za słaby, a więc to musiał być trik. W jakiś sposób ukrył naturę chakry w podłożu. Jak łatwo się domyślić, natura wiatru kilkukrotnie zwiększyła siłę mojego Katona.Niestety, ON zbliżał się zbyt szybko do wioski, był już tuż tuż zatem nie wolno przeciągać mi już dłużej tejże walki. Pora to zakończyć w sposób jaki chciałem zrobić to od dawna.
-Suiton: Daibaikusi Shoha!
Nie dało się nie wyczuć nastroju widzów w tej chwili. Genin, którego naturą chakry jest wiatr używa Katona, by chwilę później wytworzyć tak ogromną ilość wody by ugasić płomienie spowijające całe pole walki, jednak szczerze mówiąc, w tej chwili miałem to w dupie. Już po chwili ogień zgasł, a na stadionie unosiła się para wodna wymieszana z absolutną ciszą. Nie było słychać żadnego szmeru, żadnego głosu czy odgłosu, przełykania śliny, niczego. To była TA chwila, ten idealny moment by wejść w ostatnią fazę planu. Nikt niczego nie zauważy, nikt nie zorientuje się jeśli to teraz zakończę. Już pora.
-Wybacz mi proszę-mówiąc ostatnie słowa niesłyszalnym szeptem skierowałem głowę ku Górze Kage i wyrytych nań podobiznom Ojców tej wioski, a w szczególności jednego. To jeszcze nie koniec tato...




*****

Chyba powinienem dodać coś od siebie. Wybaczcie mi tak długą przerwę, część z was już zapomniała o akcji z poprzednich dwóch chapterów i ten będzie niezrozumiały, jednak warto, uwierzcie mi, warto ;) Jest to przedostatni chapter tego rozdziału, w najbliższym wyjaśni się wszystko. Do usłyszenia.

Szablon wykonała Sasame Ka z Zatracone Dusze